trudność 3/5
atrakcyjność 4/5
Rzyki (parking przy Mini Parku Linowym) – Pod Potrójną (880 m) – Potrójna (884 m) – Przełęcz Zakocierska (804 m) – Przełęcz na Przykrej (802 m) – Rezerwat Madohora – Łamana Skała (929 m) – Madohora (910 m) Pod Smrekowicą (890 m) – Rozstaje pod Mlada Horą – Rzyki (parking przy Mini Parku Linowym)
W tym smutnym czasie postanowiliśmy odpocząć od rzeczywistości. Najlepiej zabrać psy i pójść w miejsce, gdzie będziemy sami. Prognoza pogody zapowiadała deszcz w 40%, czyli raczej nie powinno padać. O ludzka naiwności! 😀 Jednak nie ma złej pogody. Jest tylko złe ubranie 😉 A my jesteśmy przygotowani na wszelkie ewentualności.
Kiedy wysiadaliśmy z samochodu zaczęło mżyć. No trudno. Puminki w skafandry, stuptuty, ochraniacze na plecaki, kijki, aparat do pokrowca i w drogę. Trudno przejechać ponad 3 godziny i zawrócić, bo lekko pada.
Już od samego początku droga pięła się dość ostro w górę. Kamienie, błoto i śliskie liście. Nie chciałabym tamtędy schodzić 😉 W górę szło się całkiem nieźle. Poprzednim razem przy wyprawie na Szyndzielnię nie wzięliśmy kijków. Tym razem to była pierwsza rzecz, którą spakowałam 😀 To jest naprawdę wspaniały wynalazek!. Nie raz, nie dwa ratowały nas przed poślizgnięciem się i upadkiem. Mieliśmy 4 punkty podparcia, a nie dwa 😉
Przestało padać i powoli zaczęło robić się ciepło. A więc przystanek, aby zdjąć kurtki. Tylko się zatrzymaliśmy, to lunęło. I to ostro. Przez myśl przeszło mi, że powinniśmy wracać. Jednak droga w dół po kamieniach, błocie i liściach nie była zachęcająca. Bezpieczniej chyba było iść w górę 😉
Szum deszczu, śpiew ptaków! i wspaniałe kolory bukowych liści. Doskonałe miejsce i chwila, aby oderwać się od maseczek, izolacji i wszelkich teorii spiskowych.
Szliśmy czarnym szlakiem, który prowadził wzdłuż ścieżki przyrodniczej aż pod Potrójną do osiedla. Tak, tam było osiedle. My też mieszkamy prawie bez sąsiadów, ale zimą nie mamy problemów z dojazdem 😉 Naprawdę podziwiam mieszkańców.
Chatka pod Potrójną jest czynna cały rok. Niestety nie skorzystaliśmy z jej uroków. Baliśmy się, że przy takiej pogodzie zmrok zacznie zapadać dość szybko, a ze sobą mieliśmy tylko jedną latarkę i ciężko byłoby wracać. Na pewno następnym razem nie omieszkamy wstąpić na herbatę.
Powolutku dreptaliśmy dalej. W deszczu i błocie. Puminki dzielnie parły do przodu, a my dzielnie 😉 za nimi. Fakt, że kaptur przeszkadzał w oglądaniu otoczenia, ale kolory, nastrój były magiczne.
I doszliśmy do rezerwatu Madohory. Rezerwat został utworzony w 1960 r., aby zachować naturalne zespoły leśne i wychodnie skalne. Nazwa Madohora pochodzi z wołoszczyzny. Polska nazwa pojawiła się już w XV w., to Łamana Skała. Opisuje ona szczyt z „połamanymi” blokami skalnymi. Rezerwat został włączony do Europejskiej Sieci Ekologicznej NATURA 2000.
Przepiękne tereny, na których spotkałam leśne skrzaty 😉
Ostatni etap wędrówki to już było z górki na pazurki żółtym szlakiem. Na tyle strome, że aparat schowałam do plecaka, a kijki po drodze ratowały moje nogi. Chyba wejście było mniej strome. Odpadła więc moja koncepcja, że zejście będzie wygodniejsze niż wejście 😀
Szliśmy wzdłuż Pracicy, bardzo wartkiego górskiego strumyka, do którego młode ciągle chciały wchodzić.
Mimo pogody (już raczej nie będę wierzyła żadnym prognozom) wycieczka była bardzo przyjemna. Cały ubiór, który wcześniej przygotowaliśmy sobie spisał się idealnie. Kurtki, buty, nawet rękawiczki, które odgrzebałam na dnie plecaka i opaskę na uszy 😉 Naprawdę nie ma złej pogody!
A teren przepiękny. Pierwszy raz byliśmy w Beskidzie Małym, ale na pewno nie ostatni. Może dobrze byłoby coś więcej zobaczyć niż krople deszczu. Jednak kolory liści były bajeczne.